środa, 24 czerwca 2009

Szabla i szklanka

No i wzięło i pierdolnęło. Co było do przewidzenia, fakt, bo przecież nie może być za długo dobrze i szczęśliwie, bo jak to tak.
Martwi mnie tylko to, że z wiekiem zaniżam standardy; kiedyś moje damsko - męskie relacje kończyły się przez młodociane aktorki tudzież wyjazdy na drugi koniec świata (zawsze z próbami powrotu, ha!), teraz powodem jest li i jedynie wóda. No ja nie mogę. Wóda. Jakie to, kurde, banalne.

Teraz mogę sobie jeszcze spokojnie zafundować romasik z el novio viejo, po tygodniu zostać porzuconą, przez następne pół roku skamleć, a później słuchać jego dyszenia pod oknem. Potem kogoś poznam, może się trochę zakocham, czy coś w ten deseń, następnie wszystko pójdzie w cholerę przez wódę/młodocianą aktorkę/podróż do pipidówy na Podlasiu itepe itede.
A, to ja dziękuję. Zacznę preferować jednorazowe akty seksualne, podkreślam, jednorazowe, bo przy podwójnym z tą samą osobą można się zauroczyć, albo uwierzyć, że płeć męska jest coś warta. Phi, też mi coś.

(mmm, znakomicie leczą: białe wina z Camillą i Agatonem, pląsy w rytm rumuńskich przyśpiewek, telefony od Brata z Wyboru, burdel w domu, niespodzianka na koncie w postaci wolnych dwóch stów oraz powiedzenie sobie: a pierdolę.)

Brak komentarzy: