czwartek, 21 maja 2009

Fucking shoes

Wczora z wieczora urżnęłyśmy się z właściwą nam klasą i kulturą pod okienkiem w Alchemii. Ja i Camilla, znaczy. Powodów tej niecnej sytuacji było kilka - najważniejszym wszakże pozostają obcasy w mych cudnych, żabich butkach, które to kompletnie, ale to kompletnie nie nadają się do bliższego kontaktu z brukiem kazimierskim. Do żadnego kontaktu się nie nadają, szczerze mówiąc, następstwem czego przeprosiłam się dziś z moimi wiernymi, starymi conversami, rozumiejącymi mnie jak mało kto.

To tytułem wstępu ( i też ku pamięci własnej, gdybym kiedykolwiek zechciała ponownie poczuć się kobietą na poziomie i kupić coś tak beznadziejnego jak szpile).
W towarzystwie porobił się bałagan. Wszyscy chodzą jacyś tacy zagubieni, tracąc przy tym urok trzydziestoletnich wiecznych dzieci. Pojawiają się jakieś obręcze dozgonnej miłości, tudzież propozycje takowych, ludzie zaczynają sprowadzać na ten brutalny świat potomstwo, a psy lądują w przedpokojach, ponieważ straszą swym szczekaniem niemowlęta. Tak naprawdę, ciężko mi się w tym odnaleźć. Niedawno plotkowało się o wernisażach i koncertach, romansach w towarzystwie i cudach na kiju, siedziało się do rana na schodkach Kolorów i spędzało weekendy na płaszczeniu śrubek pod pociągami. W międzyczasie publikując okropnie specjalistyczne artykuły, kończąc doktoraty, robiąc kursy paralotniarstwa i przekuwając marzenia na cele.
Nie narzekam. Tylko tak mi po prostu nieswojo. Ciekawe, czy wypali mój super plan pokombinowania trochę w defincji dojrzałości. Bo ja nie chcę takiego przeskoku z liceum w geriatrię i nie godzę się na albo - albo...*

*yyy, wczoraj po trzecim piwie miałam gotowe bardzo fajowe rozwiązanie, dzięki któremu moje życie zachowałoby zdrowe proporcje odpowiedzialności i łobuzowania. Niestety sen skutecznie opróżnił odmęty mej pamięci. No szajse.

Brak komentarzy: