środa, 6 maja 2009

Bywa fajsko

Miesiąc otwarty.
I znów wystawy - świetne i kiepskie, do zakochania i mało zauważalne. Patrzenie/widzenie/rozmowy/uśmiechy/grymasy/spotkania/lans lans/jak ja nie lubię lansu, ble. W tym roku jest o tyle inaczej, że wreszcie mi nie zależy. Mieszam zachwyt z kpiną, tak jak czuję, jak mi się podoba.

Wczoraj Kajowy wernisaż w Psie - rozmnożenia w towarzystwie, śluby i obietnice. Trudno uwierzyć, że jeszcze półtora roku temu wyprawiałyśmy takie różne rzeczy oraz że moje życie znajdowało się w dole tak dołującym, że bardziej już chyba się nie dało. Rano dotarło do mnie, że choć dorastam (wreszcie, w okolicach trzydziestki), pewnie sprawy się nie zmienią. Nie ma się czego bać - odpowiedzialność i zaangażowanie nigdy nie były zbyt mocne w moim wykonaniu, ale to się powoli zmienia. Nie zramoleję od tego. Nie stanę się nudną babą, zasklepioną w swoim małym, jedynym słusznym światku. Nadal mogę mieć obrazki na plecach, owczareczka w realu, pogryziony przez niego rower i wieeeelkie głośniki, z których nadawać będzie reagge w czasie skręcania mebli na przykład. Nadal mogę nosić opaskę w truskawki i spodnie z krokiem w kolanach. Jedno drugiemu nie szkodzi.

Wiem, to takie normalne. Człowiek czasami dojrzewa na naprostszej prostości latami.

------------------------------------------------------

W sobotę mam się przebrać za Madonnę. Filip kazali, a jubilatowi się nie odmawia. Kocham robić z siebie debila przed dziewięćdziesięcioma dziewięcioma innymi osobami, też przebranymi, notabene. Pójdę i nabędę cylinder oraz bacik, stając się koniarą z trasy Hard Candy, tak mi się widzi;)

Brak komentarzy: