wtorek, 3 listopada 2009

Siedzę w domu i palę papierosy

Choć nie powinnam, bo... ( i tu tysiąc powodów), ale najbardziej przez bolące niemiłosiernie gardło. Grypę. Gorączkę. I doła.
Wróć.
Przy tym ostatnim pali się zwykle najwięcej.

Osiągnąwszy dno emocjonalne zapadłam na totalnie prostackie i mało romantyczne choróbsko; mam czerwony nos, opuchnięte oczka oraz krok nadający się bez ćwiczenia na Zombie Walk Parade. Jest świetnie. Psychosomatyczne zachowania po prostu rządzą. Oczywista nie byłabym sobą, gdybym trochę nie pohisteryzowała. Źle jest i tragicznie, ale to już wszyscy wiedzą i nikt nie zamierza mnie ratować, łącznie z główną osobą sprawczą, więc zmuszona byłam się otrząsnąć lekuchno i powiedzieć sobie to, co przy oglądaniu Persepolis każdorazowo rozpieprza mnie na kawałki: "Nie zabiła Cię rewolucja, trzy zmiany ustrojów, głód, bieda i wyjazd na koniec świata, a prawie zabił cię banalny romans". Szlag by to, no szacun. Co prawda rewolucji nie przeżyłam, ale jakby to zgrabnie połączyć ze zmianami ustrojów to od biedy można podciągnąć pod rok '89, głód zaznałam jeno z własnego wyboru, bieda była umowna, powiedzmy (każdemu się czasem forsa kończy), za to wyjazdów na koniec świata to mogę w mym wykonaniu przytoczyć tyyyle. W tym jestem dobra, tak. A banalny romans? Nie pierwszy, nie ostatni pewnie, choć powiedzmy sobie szczerze, ni banalny nie był, ni romans.

Ciężko jest dramatyzować, gdy z nosa leci katar o sile porównywalnej do Niagary, gorączka podsuwa do głowy majaki i zwidy, przyjaciele donoszą nowe książki, budyń waniliowy i kremówki (pewnie w dzikiej chęci utuczenia mojego tyłka), a moja własna matka dzwoni i radośnie oświadcza: "nie martw się skarbie, zalogujemy się we dwie na sympatii peel".
O żesz ty..!

Brak komentarzy: