czwartek, 19 listopada 2009

Bożole, bożole...

...czyli siarczany, obowiązkowo w Kolorach. To wieczorem, a póki co krótka przerwa w pracy; mam nadzieję, że lepiej spożytkowana na napisanie tych kilku słów, niż wczorajsza, kiedym to szorując nosem po klawiaturze kompa powtarzała jak mantrę: dzisiaj skończę, kurwa, dzisiaj skończę projekt. Ekhm, efekt jaki jest, każdy widzi. Od ostatecznego finału dzieli mnie tylko kilka głupich godzin i będzie git.

Odbyłam wczoraj fascynującą rozmowę telefoniczną, z osobą, która się koszmarnie ostatnio rozchorowała, na głowę. Kilka miesięcy temu pisałam, że to dobry człowiek jest, mamiąc się, iż jego niedyspozycja umysłowa to chwilowa sprawa. Niestety nie. Snobizm, egoizm, bucowatość i warszafka płonie wyłażą mu uszami, nosem i otworem gębowym. Prywatny trener na siłowni i jedzenie krewetek na kolację to naprawdę nie są rzeczy, którymi należy się chwalić, gdyż są normalne. Omatkobosko, toż idąc do pierwszego lepszego fitness clubu, który nie jest w dziurze zabitej dechami ustala się z panem mięśniakiem - który - się - zna program swojego treningu i diety, cele i zaplanowane rezultaty, prawie jak we wniosku o grant unijny. A krewetki prosto z Włoch przylatują samolotem do Kra w każdy wtorek i czwartek i dają je pięknie doprawione za głupie trzy dychy. W niezłej knajpie pod Wawelem, na ten przykład.
Tak czy inaczej, okazane snobstwo i śmieszne chwalenie się niczym przy próbie zrobienia z tego czegoś, olałabym złośliwym chichotem, gdyby nie fakt, że przy okazji obrażono moje miasto i mnie. Usłyszałam mianowicie, że wiśnióweczka w Alchemii, którą mój rozmówca swego czasu namiętnie trąbił, oddając się przy niej rozmowom na frapujące tematy i będąc bezczelnie fajnym i szczęśliwym człwlwiekiem, otóż że ta wiśnióweczka właśnie jest sprawą lumpiarską i bardzo passe, jak i cały Kazimierz, jak i cały Kraków, jak i cała Małopolska właściwie. Źle u nas, proszę państwa i niedobrze. Prezentujemy niższą kastę społeczną, nie to, co stolyca. A moja osoba się starzeje. Dziwne, że ja tego nie widzę. On też, no, najwyżej że jakimś cudem przez telefon, bez opcji video. Ale może wyczuwa. Ho ho... jak tak na siebie patrzę, to normalnie stwierdzam, że jest fajnie. Nawet paznokcie mam ostatnio krwistoczerwone i wypastowane clarksy na stópkach - może to właśnie te oznaki starzenia się... choć w tym przypadku ratuje mnie kompletnie niepoważna kiecka z kolorowym kogutem na pól tyłka i wygolona prawa część łba. O cieniach pod oczami nie mówię, bo mam magiczny przyrząd iw są lorę;)

(Haha.
Żal mi Cię, stary. Bardzo. Szkoda Cię. Postaram się zapamiętać tylko tego człowieka sprzed dwóch lat; o tym nowym nie chcę nic wiedzieć).

---------------------------------------------

Zmieniając temat, jestem niesamowicie rozochocona przez Rewers (szczególnie sceną, w której Janda rozpuszcza kwasem w wannie trupa Dorocińskiego, a ściślej Irena niweluje trupa Bronisława) oraz, z innej półki, przez Julia & Julie, film przecudny, ciepły i tak urokliwy, że brak słów. Więcej takich poproszę!

Brak komentarzy: