niedziela, 15 listopada 2009

Leave me, standing alone

Szykuje się diablo ciężki tydzień.
Nie wiem jak to się dzieje, ale choć staram się załatwiać wszystkie moje sprawy na bieżąco, to i tak co jakiś czas zbiera się ich tyle, że po prostu nie da rady temu podołać. Najchętniej nie wychodziłabym spod kołdry, wzorem Brydźki paląc nerwowo szlugi i malując paznokcie na czerwono.
To nie jest dobry pomysł; wypróbowałam.

Ale. Na przyszły łikend zapowiedziały się Łoles z Aneczką i nie kryję, że dodały mi tym siły życiowej w stopniu dość znacznym. Poza tym w czwartek le beaujolais est arrive i wcale się nie wstydzę, że z przyjemnością opiję się tym wstrętnym sikaczem, a co. Przyda się po stypowym piątku, który był jedynym zaznaczeniem wolnych dwóch dni. Nie poszłam do teatru. Nie poszłam na otwarcie psich klimatów na Szczepańskim. Nie nie. Kupiłam dwa płaszcze, spłukując się w ten oto banalny sposób z dokumentnie wszystkich pieniędzy*, po czym tkwiłam pod kamienicą, gapiąc się na trzech dresiarzy przymierzających się do kupna samochodu kolegi, którego i tak finalnie nie nabyli. Spóźniona głupie dwie godziny wylądowałam na Nowym, gubiąc po drodze większość znajomych, z którymi byłam poumawiana, pomachałam chwilę nóżką w pończoszce w Esze, po czym zostałam pod przymusem zaprowadzona do STRASZNEJ, ale to strasznej knajpy, gdzie wciągając smętnie piwo siedzieli jacyś dziwni ludzie, poprawiając na sobie granatowe sweterki w serek i przyklepując tłuste i ohydne włosy, które chyba miały być super hiper modnymi fryzurami, czy coś w ten deseń. Ja nie wiem, nie znam się. Koledzy sobie pili i rechotali radośnie, a ja z przerażeniem zdałam sobie sprawę jak bardzo, ale to bardzo nie chcę ich znać, z nimi tu siedzieć i kalać sobie wrażeń estetycznych i intelektualnych takim czymś, co mnie otacza.
W Kolorach dali wiśniówkę, znajome twarze przy barze i dużo bzdurnych śmiechów. I już było dobrze. Do tego stopnia, że sobota i niedziela są miło spędzane w najlepszej możliwej konfiguracji: mam wyborczą i obcasy, pięć nowych filmów na dysku, durną książkę, zapas dobrej herbaty i kalafiora w lodówce oraz jestem sama, yeah. I wieczorem będę oglądać Taniec z gwiazdami, a co. Pojadę po bandzie, po całości;)

*kompletny brak klasy i kultury, gdyż ponieważ pól roku temu nabyłabym radośnie kilka płyteczek w empiku i jakąś książczynę przyzwoitą, a nie kolejne szmaty, uch. Wstyd i hańba.

Brak komentarzy: