piątek, 20 listopada 2009

Brat z Wyboru przeżywa wielką miłość. Ja przeżywam wielkiego kaca.

Ten paskudy francuski sikacz zagryzany oliwkami i serem daje równo po garach. Moja wina, moja wina... taaak, trzeba było umoczyć usteczka i prychnąć wzgardliwie, a nie trąbić kieliszek po kieliszku robiąc tylko przerwy na tekst: bleh, co za ohyda, nalejcie mi jeszcze.

Podczas gdy ja oddawałam się pijaństwu w zacnym i cenionym gronie, Brat z Wyboru wyczekiwał na przyjazd jego nowej wielkiej miłości, która zaszczyciła nas w Kra. Jedyny problem polega jakby na tym, że wielka miłość tkwi od trzynastu lat w związku z inną wielką miłością i na dodatek jest rozwiedziony i dzieciaty. Dawno temu, ale prawda. Raczej nie wyobrażam sobie Brata z Wyboru jako ojczyma dla potomstwa jego chłopaka. To nie wypali. nauczy je tych wszystkich brzydkich rzeczy, które zwykle kończą się nałogiem. (Jam przykładem).
Strasznie jestem ciekawa, jak to się skończy...

Weekend szykuje się smakowicie, jako że przybywa Łoles z Aneczką. Jak dodamy do tego wizytanta wspomnianego powyżej oraz stos różnych wydarzeń, które należałoby nawiedzić, to pozostaje tylko udać się z kamienną miną do sklepu i kupić skrzynkę redbulla.

Brak komentarzy: