piątek, 14 sierpnia 2009

Sitting on the floor party

Wczorajszy wieczór był boski.
Najpierw chciałam świętować, później szlag mnie jasny trafił i się rozmyśliłam, następnie nie mogłam a chciałam, aż w końcu samo się zrobiło i było;) W domu zalegają popielniczki pełne petów, jakoś tak ze trzydzieści flaszek po winie, kilka po miodzie, krupniku i wódeczce oraz sterta brudnych garów. I suszarka w lodówce.
Wyjątkowo nie chcę urwać się dziś z pracy, ogólnie nie chcę wracać do domu, bo wiem, że będę musiała to wszystko posprzątać. Zaraz się normalnie popłaczę.
Trzyma mnie plan obejrzenia filmu o Tinie Modotti, który dziś w nocy dają w Camelocie i tysiąc trzysta pomysłów na to, dlaczego pewien mój przyjaciel po raz enty uznał, że danie komuś prezentu to kicha. No, najwyżej że uznamy za prezent cztery aluminiowe nogi do stołu nabyte w ikei.
I nie ma to tamto, żem sucz i latawica, tylko ja prezenty uwielbiam, zarówno dawać jak i otrzymywać. Jakoś tak mnie wychowano, że święcę święto bliskich mi osób, szczególnie jeśli zdarza mi się z nimi przyjaźnić.

Brak komentarzy: