czwartek, 27 sierpnia 2009

Kasty społeczne istnieją, to fakt.

Szkoda tylko, że nie zostały jeszcze oznaczone, przedzielone stanowczymi granicami i że ludzie należący do konkretnych grup nie wybili sobie z głowy możliwości awansu. Kurde prawie faszyzm, wiem, ale co poradzę.
Kastowe pogrupowanie naszego wspaniałego społeczeństwa odbywa się oczywista ze względu na stopień rozwoju intelektualnego, nie materialnego, chciałam podkreślić (przy czym można zauważyć przykry fakt braku jakiejkolwiek ciekawości poznawczej oraz nawyku codziennego czytania/słuchania/oglądania ze zrozumieniem u dziewięćdziesięciu procent narodu). Oddzielną kastę, nie podlegającą żadnym regułom, zakazom i nakazom, kierującą się prawami tak skrzętnie ukrytymi przed całą resztą, że do dziś ich nie zgłębiono, jest kasta starych bab. Kasta owa, do której, zaznaczam, nie zalicza się babć i babuszek i babinek, niszczy nasze życie społeczne i uniemożliwia pokojowe współżycie w przestrzeni publicznej, ze szczególnym uwzględnieniem komunikacji miejskiej. Przykład? Proszę ja bardzo: oto dzisiejszego ranka, parę minut przed godziną dziesiątą, tramwaj numer osiem zatrzymał się na przystanku pod Bagatelą. W tramwaju numer osiem znajdowałam się ja oraz kilkadziesiąt innych osób, z których większa część pragnęła wysiąść akurat w tym punkcie miasta. Drzwi się rozsunęły, a nasze plany zostały udaremnione przez starą babę wielkości szafy, z różańcem na szyi przypominającym wielkością łańcuch szczerozłoty, którego by się Puff Daddy nie powstydził, babę zasapaną, wymalowaną i potem ociekającą, która na początek pizdnęła na wszystkich pasażerów zgromadzonych przy wejściu stos siat wyładowanych przeróżnym badziewiem, po czym, obezwładniwszy wrogów, zajęła się zaklinowywaniem swoją osobą wejścia. Od baby zawiało zapachem, który dokończył dzieła zniszczenia, powalając na kolana zgromadzonych na pierwszej linii frontu.

Izolować i nie wypuszczać nawet na spacerniak, bo istnieje ryzyko przeniesienia wrażeń węchowych.

Żeby nie było, żem przewrażliwiona - wczoraj spotkałam przesympatyczną Babcię w Kapeluszu, dokonującą zakupów w delikatesach na Rynku; ja tkwiłam w kolejce, Babcia w Kapeluszu wybierała miodzik pitny. Zgadało nam się o Apisie i miodku jarzębinowym, który tkwi u mnie na kuchennej półce, a Pani Babcia właśnie zastanawiała się nad jego nabyciem. Wybrzydzała, podpytywała i oglądała, będąc jednak tak dowcipną, uroczą i uprzejmą, że nikt w kolejce nie miał jej tego za złe. Na koniec zdradziła mi, że ma do tych delikatesów sentyment, ponieważ tu zawsze kupowała z mężem wódeczkę żurawinową.

Klasa.

Brak komentarzy: