piątek, 10 kwietnia 2009

Za wolność sporo się płaci

Za to bardzo się ją docenia i kiepsko idzie zrezygnowanie z chociażby maleńkiej cząsteczki. Są też objawy chorobliwe - kilka zauważam właśnie u siebie - na przykład obrzydza mnie czyjś dotyk. To chyba nie jest normalne. Tzn. nie dotyk w kontekście seksualnym, ale zwykłe uderzenie łokciem czy coś w ten deseń. Blee, makabra. Nie wiem, co to się mi stało, ale najchętniej trzymałabym ludzi na odległość co najmniej metra. Może to jakaś nowa reakcja mojego organizmu będąca ścisłym przedłużeniem czysto estetycznego spojrzenia na ciała innych - wiadomo, wiosna idzie, towarzystwo się powoli rozbiera. Niestety.
Bleh.

Poza tym święta - kolejny raz nie tak, jak bym chciała. Co pół roku stoję przed dylematem, czy wypiąć się i rozczarować familię, czy zacisnąć zęby w kurczowym uśmiechu i przeżyć, planując w myślach odreagowanie po, zwykle trwające tydzień. My loving family w większej części jest naprawdę ok i nie wyobrażam sobie za bardzo świąt wszelakich bez ich towarzystwa, jednak przygotowania do nich to już całkiem inna historia. Jaki jest sens zapieprzać przez trzy dni tylko po to, żeby czwartego dnia nie mieć siły ruszyć tymi ręcami, którym zafundowało się przerób taki, że nie daj Boże.
Powinno się leżeć w słońcu i puszczać bańki mydlane.
Ganiać po łące z psami.
Pić wino z kryształowych kieliszków i podjadać to, co się akurat nawinie.
Aby było coś, co się nawinie, powinno się wieczór wcześniej gotować z najbliższymi, bałaganiąc bezczelnie w kuchni i śpiewając przy garach.
Trzeba ubrać się wygodnie i dupie mieć. No.

Spróbujcie przekonać do tego moją babcię.
No to pa.

Brak komentarzy: