piątek, 16 maja 2008

Smsy piszą biesy

Miał być optymistyczny post - bo piątek (no i co z tego, że piątek?), bo słońce, bo siedzę na trawie i lenię się, mimo, że nazywa się to "byciem w pracy", bo wyprawa szykuje się w tym roku naprawdę niesamowita, bo niedługo już stanę się szczęśliwą współwłaścicielką samochodu marki łada niva. Bo mieszkam w najlepszym miejscu w Polsce, a kto wie, może i na świecie - blisko w góry, eventy same pukają do drzwi, mili ludzie lekko trzaśnięci tu i ówdzie, a kontrolerzy biletów w tramwajach zamiast czepiać się, że pies nie ma przepisowego kagańca, jeszcze go z uśmiechem głaszczą..!
Bo. Bo ja.
Ale mimo tego, bardzo dziś niefajnie na dnie serca - wczoraj wieczorem ktoś mocno mi namieszał w życiorysie i co najgorsze, nie zrobił tego ze znieczulicy, tylko z pełną premedytacją... Poczułam się jak mała, głupia dziewuszka, która po raz kolejny dostała boleśnie po tyłku. Tak z liścia, na odwal. Bo śmiesznie, bo niezła rzecz.
A kysz!!! Wynocha z mojego życia!
Pamiętam doskonale taki bardzo odległy, listopadowy dzień - miałam o ładnych parę lat mniej, byłam naiwną studentką idealistycznego, aczkolwiek kompletnie nieprzydatnego do zarabiania pieniędzy kierunku, mieszkałam w zgoła innym miejscu, miałam buzię niewinną jak niemowlę i nie umiałam pić wiśniówki. Łożmatkobosko, ile się od tamtej pory zmieniło..! Tylko jedna rzecz jest nadal aktualna, ciągle, cholera, boli.

A sio! motyle z mojego brzucha!!!
Świat, w którym dwadzieścia lat przyjaźni liczy się mniej, niż feromony, do dupy jest. I nigdy, przenigdy nawet czubek mojego trampka w nim się nie znajdzie.

Wynocha!!!

Brak komentarzy: