czwartek, 8 maja 2008

Dmuchawce, latawce, wiatr?!

Dziś rano świat był taki...delikatny. A ja w tym wszystkim, jak jakiś pieprzony dmuchawiec, parzący kawę jeszcze na autopilocie, w stanie ciężkiego niedospania. Bo wczoraj wieczorem szanowne towarzystwo nie dało mi odpocząć i miast delektować się wieczorem li i jedynie teatralnym, zapieprzałam jak ta głupia, coby własnymi ręcami wystawę montować. Późną nocą, żeby nie było. W budynku, w którym co chwila siadał prąd, a durny kurator uważał się za pana Boga razem ze świtą wszelaką z niebios przybyłego, wrr wrr.
(Musiałam sobie ulżyć, no).
Wernisaże się zaczęły, tak poza tym. Jakoś inaczej jest, odkąd jest, jak jest - o, to dopiero mądrość napisałam! Chodzi oczywiście o to, że kompletną bezedeurą jest chodzić na te wszystkie spędy, ponieważ służą one przede wszystkim mojej walce z eksem na spojrzenia. Ewentualnie na popisowe olewanie i inne pierdoły, jak to mamy w zwyczaju. Straszliwie wykańczające psychicznie, a tak poza tym, to ja jakoś preferuję oglądanie prac w spokoju, kiedy nie wchodzą mi w kadr osoby znaczniejszego niż mój wzrostu...

----------------------------------------------

Oj, a głupota babska nie zna granic - wlazłam rano jak ta durna na pudla, zobaczyłam zdjęcie Javiera Bardema i zdążyłam się tak ze dwadzieścia razy zakochać;)

1 komentarz:

Fredro pisze...

Stare mądre przysłowie ludowe głosi "nie rób drugiemu co Tobie nie miłe" - wystawy niech sobie montują sami jak sie nie umieją zorganizować, a Ty spać!!! Ludzie wokół bywają ciężarem, fakt, czasem brak czasu dla siebie, a chce się zrobić więcej i więcej. Sama mi to wczoraj mówiłaś...