piątek, 18 maja 2012

Tu naprawię, tam popsuję, buzi sobie podaruję.

Primo, drogi pamiętniczku - zapamiętać po wsze czasy, że samopomoc babska jest niezastąpiona i dzięki przyjaciółkom można wszystko. Przykład? A proszę uprzejmie - jęczy jedna taka z mego miasta rodzinnego, że źle niedobrze i straszliwie, zbrzydła, utyła i osiwiała, mąż ją rzucił i praca na dodatek też, a to o wiele gorsze od jakiegoś chłopa. I co się robi w takiej sytuacji? Opłaca się mix kosmetykaliów, wysyła się rodzoną sis, co ma zdolności tak zwanie manualne, uprasza się ją o dokonanie odbrzydzenia i odsiwienia, a samej pakuje się mega przesyłkę pełną ciuchów i dodatków, w myśl zasady, że każda baba robi się od razu szczęśliwsza, jak tylko ma coś nowego do włożenia na grzbiet. I już. Efekt? Piękna, fajna laska zaczyna wierzyć w to, że jest piękna i fajna, wypina cyc do przodu, wciąga brzuch, którego po ciąży ciut ciut przybyło i z entuzjazmem wysyła chłopa w pole, a sama zaczyna szukać pracy.
Secundo - poszłam na test kwalifikacyjny do takiej jednej firemki, jako że i ja wciąż zmagam się z zagadnieniem tak zwanego zatrudnienia, na szczęście w formie wymiany nie poszukiwania. Poszłam, zobaczyłam 112 osób i zrobiło mi się śmiesznie, no ale jak już tam byłam to siadłam i napisałam, o co pytali. Kilka godzin później dostałam zaproszenie na rozmowę, jako jedna z szóstki szczęśliwców. Najpierw się upiłam, później obejrzałam dwa odcinki Simpsonów, a na koniec przypomniałam sobie, że jest po północy a ja nadal nie wiem, w co się ubiorę i czy coś w ogóle posiadam w szafie, co by się nadawało. Snu mi to z powiek nie spędziło, więc rano nastąpiły sceny dantejskie na czterdziestu metrach kwadratowych przy współudziale dwóch kotów gryzących powiewające paski od sukienek i guziczki od dawno zapomnianych eleganckich bluzek, które w szale wygrzebywałam z dna szafy. Jakoś się udało, choć uważny obserwator zauważyłby, że osoba odziana czuje, że udaje kogoś innego. Nic to, pojechałam, pogadałam, tylko trochę się podenerwowałam, wróciłam, po drodze kupiłam sobie w prezencie dwie pary majtek w angielskie różyczki co to je kocham, papryczki faszerowane ostrym serem, koper, węgierskie salami z chilli i kilo pieczarek. Ładna nagroda. I siedzę i czekam. Do poniedziałku.
Tertio: dziś jest w Kra noc muzeumowa, koncert kolegi oraz nasiadówa w galerii pt. sport w sztuce. Będą znajomi i przyjaciele, a ja chyba nie pójdę. Jakoś milej mi się myśli o filiżance herbaty i wieczorze z laptopem i książką o Rasputinie, niż o wożeniu dupy przez pół miasta, żeby pokazać się na wystawach, które już widziałam. Trochę mi wstyd za ludzi, którzy nie pójdą, bo trzeba płacić, a jak pójdą w końcu, kiedy nie trzeba płacić, to nawet nie obejrzą, bo są tam po to, żeby się polansować. Tragedium i dramatikum potworne. Z drugiej strony coś ze mną nie tak, ale to już stwierdził mój doktor od duszy, który zdiagnozował mnie jako osobę częściowo wycofaną, choć mnie się zawsze zdawało, że jestem zwierzęciem wybitnie społecznym. Cóż, widocznie nie dzisiaj.

Brak komentarzy: