wtorek, 8 maja 2012

Kooperativ

No dobrze. Wszystko pięknie ładnie, tylko czemu Brat z Wyboru przeprowadza się znowu do miasta ojczyzny diabła czyli Warwsiowy? No czemu? Podkreślam, że nie "chce się przeprowadzić", "myśli o możliwości przeprowadzenia się" czy też "po pijaku postanowił solennie, że się przeprowadzi", tylko faktycznie to robi. Bida, znaczy. Jedenaście lat tam spędzonych nie nauczyło go, że nic dobrego w Wawie się nie zdarza, pod warunkiem, że nie jest się na przykład w odwiedzinach u Łolesa, bo to już całkiem inna historia.
Już teraz czuję się samotna i chlipię cichusieńko w koszulę, bo chusteczki mi się już na dziś jakby skończyły. Nie wiem, jak to będzie, rodzina mi się rozjeżdża.
A już miałam taki piękny plan - pobrać wszystkich i zrobić kooperatywę zdroworozsądkowych zakupów spożywczych. Pomysł częściowo ściągnięty, a częściowo zmodyfikowany z wyrzutów sumienia, które chodziły mi po głowie odkąd znowu zaczęłam zażerać się kiełbasą, choć nie powinnam, bo zwierzątka, bo zdrowy rozsądek, bo noł fakin łęj, że mięso mną rządzi, ale jednak. I tak sobie umyśliłam, że skoro już nie potrafię opanować tego paskudnego nałogu, to nadrobię na czym innym i stworzę kółko onanistów zdrowego i dobrego żarcia w równie zdrowych i dobrych cenach. A co. Można.
Gdyby ktoś nie był do końca przekonany do pomysłu to zapraszam do porównania sałaty z grządki mi madre z jakąkolwiek inną kupowaną na placu tudzież w sklepie za milion trzysta dolarów od główki, mimo, że to już maj.

A może mam ja takie cudne pomysły, bo wreszcie mnie małżonek zawiódł do doktora, a doktor, choć nie pijany, jednak zapisał mi likarstwo na deprechę? Naprawdę przez te wszystkie lata myślałam, że tak po prostu mam doła i to nic nienormalnego, że jest buu i do dupy, a tu się nagle okazało, że świat może jednak być miłą karuzelą i jedyną rzeczą, jakiej do dziś się boję jest li i jedynie chwila, kiedy mój świecko zaślubiony mąż mówi: "proszę Cię, zrób dziś rachunki".
Ekhm.
Łoboziuniu.

I zawsze wszystko wychodzi na jaw.

Brak komentarzy: