wtorek, 12 czerwca 2012

Pustota istota

Szukam mieszkania w Lublinie. Nie, nie zamierzam przeprowadzać własnej osoby, jeno mą nadobną madre, która lata po trzech piętrach, poleruje trzysta metrów kwadratowych i przestaje na tej powierzchni mieścić rzeczy niezbędne do życia. A tu już czas spojrzeć na wszystko z odpowiedniej, choć niezbyt miłej perspektywy i przyznać, że niestety, ale nasi bliscy są już tylko w naszych serduchach. Reszta proch i czarnoziem, a poza tym comiesięczna impreza pod tytułem rachunki za utrzymanie ogromnej chałupy to już jest tylko żal i zgrzytanie zębów o coraz bardziej pustoszejące konto. (Yyy, ta myśl wyszła tak jakby średnio zrozumiała).

Natchnął mnie jak zwykle Pan Wilk. Zapytałam wujka google co tam u niego słychać i niestety, niestety dowiedziałam się, że nowa książka wyszła już w lutym, po drodze odbyło się w Krakowie spotkanie autorskie, a ja, jako ta gapa, robiłam wtedy coś całkiem innego, ale na pewno mało interesującego, skoro za cholerę nie pamiętam. Wstyd. Celem nadrobienia zaległości natychmiast zakupiłam nową książkę Pana Wilka i oczywiście zapadłam w sen jaki złoty. Dni zaczęły płynąć tym rytmem, za którym tęsknię. Znowu zawyło w środku i zapytało, po co to wszystko, te papierki, monety brzęczące, cztery kąty i odkurzacz za półtorej pensji, skoro należałoby raczej spakować zapasowy podkoszulek i coś od deszczu i jechać tam, daleko, poczuć wiatr od Oniego na osmalonej słońcem buzi i nie zastanawiać się zbytnio nad miejskimi głupotami. Dobrze jest wiedzieć, że nie tylko u mnie w głowie dzieją się te włóczęgowskie zapędy, dobrze jest przyznać przed samym sobą, że ta tropa to nie moja i że odwagi brak, żeby zrobić po swojemu to życie, ale przyjdzie w końcu taki dzień, że dam radę. I to jest chyba właśnie ta cała moja wiara, szumnie nazwana.

Tak na dobrą sprawę trzymają nas przedmioty. Bo mieszkanie, bo meble, bo samochód, bo coś tam. A czy tam, w tej mojej dziczy to by było aż tak przydatne? Sweter na grzbiet, żeby nie zmarznąć i brać życie na klatę, zobaczyć, co niezbędne, a co tylko takie się wydaje. Odsiać, przesiać, posegregować. Przez trzydzieści lat życia w jednym domu moja matka zgromadziła dziesięć pokoi, strych, piwnicę i dwa garaże rzeczy, bez których nie umie się obejść. Mebli, pamiątek, obrazów i książek, ale też ubrań, nieudanych prezentów i gadżetów typu elektryczny mop i magiel do pieluch, z których wyrosłyśmy z siostrą prawie tyle lat temu, ile ma dom. Przerażające. Wyprowadzając się po raz pierwszy zniszczyłam, wyrzuciłam tudzież oddałam trzy czwarte moich rzeczy. Te, które zostały, straszą mnie do tej pory - otwieram szafę, a tam szczerzy się do mnie licealny sweter, zaglądam pod biurko, a tu paczka kaset Metalliki i pochodnych. Ha, nawet szatanów znalazłam i to niebagatelne ilości. Wszystko pięknie ładnie, tylko że to nas trzyma i przywiązuje do miejsca, nie daje iść dalej.
Z drugiej strony - zrobiło mi się ciut nieswojo, kiedy wyrzucając śmieci znalazłam trzy akwarele pięknie oprawione w drewniane ramy, wepchnięte gdzieś pomiędzy wyliniały dywan a pudełko po pizzy czterdzieści pięć centymetrów. Przygarnęłam, umyłam, powiesiłam na ścianie. Obrazy i książki to tylko na przechowanie, a ciuchy i reszta - daleko won.

Brak komentarzy: