środa, 28 kwietnia 2010

To był czas do przespania

Jakoś nic mi się nie pisało ostatnimi czasy. Latanie, bieganie, załatwianie, lazanii gotowanie. Dość już, dość, od dziś zwalniam i funduję sobie wszystko, na co ostatnio nie było wolnej chwili. Hurra! Rano, jadąc do pracy, z przymusu musiałam poddać się zwolnionej przez wszechobecne remonty energii miasta - spodobało mi się. Tramwaj zamarł na dobre pięć minut na Gertrudy, próbując skręcić w stronę placu Wszystkich Świętych, a ja zobaczyłam, jak słońce leniwie prześlizguje się po Plantach. Starsi ludzie odprowadzali do przedszkola wnuki, ktoś tarzał się po trawie z psem, kilka osób uprawiało jogging - pięknie. Tak sobie pomyślałam, że nie pamiętam, kiedy ostatnio poszłam na spacer, nie gdzieś - po coś - bo coś, tylko dla własnej przyjemności. Kiedy kupiłam na ulicy ciastko z kremem i kandyzowaną wisienką. Kiedy wąchałam pomidory na Kleparzu i dawałam się namówić mojej babie, która przez zaniedbanie już nie jest moja babą, na kupno pysznego, ohydnie śmierdzącego buncu. I tych ogóreczków kiszonych, o matulu...
Uwaga stop. Znowu sama siebie wkręciłam - gry i zabawy w idealną panią domu sprawiają, że finalnie nic nie cieszy, wiedzy ubywa, szarości przybywa, nie trzyma się ręki na pulsie i nie wiadomo, co w mieście piszczy. Gwoli sprawiedliwości - nikt mi nie kazał pichcić, prasować i takie tam, jakoś sama tak chwilowo zdurniałam, a męska połowa i tak nie docenia. Bardziej by doceniała ta moja męska połowa, gdyby nie było oczywiste, że znajdzie na stole ugotowany obiad, a w szafie pachnące koszule. No tak. Zdaję sobie sprawę, jak to durnie wygląda. Basta, kochanie, basta. Ile ty masz lat, że się zachowujesz jak własna babcia i to do tego sama z siebie? Wstyd, hańba i zapadanie się pod ziemię.
Na popołudnie plan jest następujący: pomidory i świeża bazylia na Kleparzu, kolorowe rajstopki, najlepiej amarantowe, wizyta w przybytku los kosmetikos na Świętej Anny, po której się nabiera nowej energii, a w domu - wciąż czekająca na swój czas nowa Ania - od soboty jeszcze nie słuchana, aaa! A jutro - obojętnie od stanu niechcieja i lenia, obowiązkowo wernisaż Masy. Pocałujcie mnie wszyscy w dupę, wracam do formy.

Brak komentarzy: