wtorek, 20 kwietnia 2010

Dwadzieścia i pięć i cztery

No tak. Nadszedł ten ostatni rok, kiedy mogę mówić, że mam lat dwadzieścia kilka. ( tutaj oklaski)

Od rana ćwierka mi telefon, a profil na wszechobecnym fejsbuku puchnie od życzeń i uścisków. Miłe. Przyjaciele i jednocześnie sąsiedzi tuż po północy uraczyli mnie gromkim sto lat i magiczną skrzyneczką z lansiarskimi przyrządami do wina. Cieszyłabym się tak samo, gdybym dostała kapsel - to, że pamiętali, to, że im się chciało jest najfajniejsze i najbardziej łachoce w serce.
Dla odmiany rano, po trzech telefonach od najbliższych, dostałam sms z pozdrowieniami z Manchesteru. Od el novio viejo. Popatrzcie, no jak te historie się dziwnie plączą - swego czasu wyciągał mnie za fraki z tego miasta, mając trzy miliony argumentów, a teraz, po latach, sam w nim wylądował. Chwilowo, ale zawsze. Mam kupę niezdrowej uciechy.

Dziś, z okazji mojego prywatnego święta, które bardzo bardzo lubię, chciałabym takiej zwykłej codziennej czułości, dużo dobrego czilałtu w uszach, pysznej kolacji, której nie musiałabym gotować ani po niej zmywać i spaceru nad Wisłą. Bo wiśnie kwitną, proszę państwa. I miło się tamtędy idzie do Kolorów, gdzie można na koniec dnia wychylić kufel urodzinowego z cytrynką.

O. I obejrzałabym jeszcze nowego Woody'ego Allena.
Strasznie dużo tego bym chciała!

Brak komentarzy: