środa, 29 lipca 2009

Spadaj, wujek

No i co. Chcą, żebym zapoznała się z wytycznymi polskiego prawa, aby wykorzystać jego jakże przydatną znajomość w mej twórczej i radosnej pracy zawodowej. Chyba jasne, że stanowczo odmówiłam.

To tytułem zagajenia, jak w brukowcu. Teraz przejdźmy do ważniejszych spraw. W górkach się było, u znajomych. Się zmokło i zmarzło, więc oczywiście było cudnie i dokładnie tak, jak miało być. I się pochodziło i się wódeczki popiło, zakąszając małosolnym i krasząc rozmowami do świtu w góralskiej chałupie z ciemnego drewna, która to została moją najnowszą miłością i od razu z marszu także narzeczoną. Problem jest taki, że skoro jest narzeczoną, to powinna chcieć, abym dzieliła z nią życie i przeniosła w jej progi swe wdzięki w trybie natychmiastowym. Niestety, oddała już je memu koledze, który absolutnie, ale to absolutnie nie zasłużył. Niewierna, no.
Przyjechał też Sivy, ta satanistyczna irlandzka menda, więc oczywiście jest bal i hołubce do rana (w jego wykonaniu), z przerwami na dentystę. Ja nie łobuzuję, bo mnie mdli. A dlaczego mnie mdli, to też jestem ciekawa, lecz przewiduję również najgorsze, co ponoć wcale nie jest najgorszym, biorąc pod uwagę prawie trzy dychy na moim karku. Tylko jakoś przegapiłam moment, w którym ci z rządu tłumaczyli, że nie mam nic do gadania kiedy chcę rodzić i czy w ogóle, a tak się składa, że ja jednak chyba nie chcę.

Brak komentarzy: