czwartek, 23 lipca 2009

Wściekłość means wściekłość, grr grr

Nie jest dobrze, znaczy się.
Ten dupek z porannego tramwaju, któremu prawie dałam z liścia spowodował całodzienny wkurw, prawdę mówiąc zasiany wczoraj wieczorem, kiedym to wyjęła z mej pięknej pralki sześć kilo ciuchów, z których wszystkie okazały się być intensywnie RÓŻOWE. Przez jedną indyjską szmatę, wrzuconą całkiem przypadkowo. Za jakie grzechy, ja się pytam?! Szlag trafił nowe szturmówki kupione ostatnio na wyprzedaży za całe trzydzieści dziewięć dziewięćdziesiąt, jak również zajebistą biało zieloną koszulkę nabytą w Zarze i przedstawiającą szczęśliwego rekina. Z inicjałami.
Idę walnę mowę w tym pieprzonym, pieprzonym indyjskim na Filipa, gdzie jak wół na metkach stoi: produkt nie farbuje. No to będzie jatka, ha.
A ciul z tramwaju rano, to szczyt szczytów, bez skojarzeń, moi mili. Tłuste, wstrętne coś, co darło twarz na cały wagon, opowiadając koleżance, jaki to jest ętelegętny i wspaniały, bo pracuje w knajpie w Londynie. A dzieciaka to mi babka pilnuje wiesz, bo ja to kariera, a w końcu mogę jej postawić samolot, stać mnie, nie? A Andzia, wyobrażasz sobie, w czarnej sukience na wesele poszła, ja nie mogę, co za ciemnota, już gorzej się nie da, od razu było widać, że jest z Polski, co za kwas...

A w mordę chcesz?!
Staram się nie dawać i stosować chill i zen, nawet w obliczu tego, że wypadło mi trzydzieści procent włosów po rozplątaniu warkoczyków holenderskich, które do wczoraj zdobiły (ekhm) mą czaszkę, wyprodukowane przez nadobą Sis. Będę ją do końca życia karmić przez sen, żeby za karę była grubsza ode mnie.

Brak komentarzy: