czwartek, 2 lipca 2009

O życiu przegranym i gamoniach

O tym ponoć jest ta książka. Ha, kłócić się nie będę, ale zgody wyrażać też nie muszę - poza fragmentem o problemie z wywalaniem ciał pijanych angoli zarżniętych przez barmana, bo podrożały opłaty za wywóz śmieci. Boskie.

Twarze przy barze widzę i marzę;)
Piesek w moim wykonaniu bywa nieczęsty, lecz intensywny. Kiedyś bywało inaczej, fakt, za przyczyną el novio viejo oczywista. Ja tam zawsze wolałam oberże miejscowe i kolorowe, moje tyskie na nóżce z cytrynką i białe wytrawne ze szklanicą wody. Słońca sporo, mordy znajome i nie ma tego stajla nocnego popijania, choć z reguły to bywa nocne popijanie...
Tak się zastanawiam, czy nie wynika to z mojego wrodzonego lenistwa - mieszkając większość lat krakowskich na Kazimierzu, a teraz chwilę dalej - tuż za mostem, czy nie jest mi po prostu bliżej na plac nowy..? Chyba nie, bo do Pauzy biegam regularnie, a kazimierskie bruki uskuteczniałam nawet w czasie zdrady mieszkania na rzecz ulicy Długiej. Chociaż wtedy wszedł mi w krew też Bunkier. A od dawna kocham sernik i wiśnię w Dymie. I na jednego do Zwisu w letnie wieczory. I czasem kawkę na Stolarskiej.
Hm. Jednak schylę głowę w pokorze, podumowując temat, od którego zaczęłam - książka o Psie cudna, ironiczna, no miód, i bawi mnie grono znajomków udających, że e tam, co tam, a w rzeczywistości szukających z wypiekami pod stołem fragmentu o swojej osobie.
Pod osłoną nocy i to bezgwiezdnej to ja bym musiała opuścić miasto Kra, gdyby ktoś książkę o Kolorach wyprodukował...

Brak komentarzy: