niedziela, 1 marca 2009

Się wróciło się.

Z Beskidu Wyspowego, bo jakżeby inaczej. Ma się potłuczony i silnie fioletowy tyłek oraz totalny zanik instynktu macierzyńskiego, w wyniku spędzenia tygodnia w towarzystwie młodych nastoletnich w licznie sztuk trzydziestu ośmiu. Sikają do koszy na śmieci i drą ryje do czwartej rano mimo metra pięćdziesięciu wzrostu. Chuj mnie wziął i strzelił, wyrażając się z wrodzonym mi taktem i kulturą - potrafię znacznie gorzej po tym wyjeździe, wierzcie mi;)

W związku z odreagowaniem udałam się wczora z wieczora na podbicie karty na zakładzie w gronie wąskim, aczkolwiek dość doborowym. Po przybiciu dwóch pieczątek na głowę zmieniliśmy lokale kazimierskie na bardziej rynkowe, udając się na zabawę pod tytułem karaoke do oberży alternatywnej, aby zobaczyć i usłyszeć Szefową Mą Małgorzatę oddającą się tańcom na barze z bardzo pijanym i bardzo rozochoconym angolem. W rytm przyśpiewek Marylki Rodowicz, żeby nie było. Szefowa Ma Małgorzata, mając pałera jak sto tysięcy, jest również posiadaczką bardzo kształtnych, dużych i podrygujących...hm, no, oczu, więc tłum płci męskiej kłębił się i nacierał, coby każdemu dane było. W tym kontekście naprawdę nie rozumiem tego smutnego pana, co to Szefowej Mej Małgorzaty swego czasu nie chciał...

Urżneliśmy się grupowo i śpiewająco. Reset zadziałał. Nie widzę już wszędzie wrzeszczących chłopców i piszczących dziewczynek. Tylko czasem gdzieś zza węgła wychyla się jakieś widmo.

Brak komentarzy: