sobota, 12 kwietnia 2008

missing you like candy

Fragment 2007 roku był przemieszkany w cudnym bajkowym domu w towarzystwie Czarownicy na różowym rowerze z wydziaranymi plecami. Było koszmarnie upalne lato - całe dnie spędzałyśmy oddzielnie, każda w swojej pracy; późnymi popołudniami spotykałyśmy się w domu, umorusane gorącem i miejskim kurzem, pokryte potem i smarem z łańcuchów rowerowych. Przeszczęśliwe. Do trzeciej w nocy zwinięte na fotelach w naszej kolorowej kuchni piłyśmy wino, a jak się skończyło - paskudną limonellę, której nabyty we Włoszech zapas jakoś nie mógł się skończyć. Śmiałyśmy się z naszych sercowych kłopotów, chlipiąc jednocześnie w rękawy, omawiałyśmy żegnany właśnie dzień, budowałyśmy teorie, które później wypisywałyśmy szminką na ścianach. Nad naszymi głowami powiewały pawie pióra, a różowe potwory łypały jednym okiem. Czasem skręcałyśmy meble, czasem robiłyśmy wyprawy po kolejne, a czasem szłyśmy po prostu pomachać ogniami i napić się wiśni z limonką. Kraków po północy był nam przyjazny.
Nasze mieszkanie było urządzone w bezczelnie ostrym różu - kolorze zdołowanych kobiet.
Razem miałyśmy pięćdziesiąt siedem lat.
Czarownica kochała kiedyś tak idealizująco, jak ja. W pewnym momencie napisała na ścianie, na co sobie już nie pozwala i zamknęła się w domu na rok, wychodząc tylko do pracy. Pomogło. Ja tak nie potrafię, chyba. A poza tym by nie podziałało. Co nie zmienia faktu, że coś się skończyło i nigdy, ale to już nigdy się nie powtórzy, bo sobie na to po prostu nie pozwolę. Bo jeśli ma być dalej tak, jak się od lat ciągnie, to ja wreszcie dziękuję. Już umiem, już nie chcę, bardzo świadomie.
Nie chce mi się pieprzyć o tym, że trzeba mieć klasę i takie tam, bo wszyscy to wiemy, poza tym już parę razy w tej samej sytuacji z tym samym człowiekiem użyłam tych słów, a i tak wobec durnoty serca jest to kompletnie bez znaczenia, prawda?
Nie robię nic, żadnych gwałtownych ruchów, po co, szkoda energii. Po prostu ja jestem, on jest, ale go nie ma. Proste. W szarej wystrzępionej spódnicy piję białe wino.

Wzdech.
Mimo tego świętej dziewicy ze mnie nie uda się zrobić, nie mam na to ochoty, chociaż kusi fakt, że dostałabym rower.

Brak komentarzy: