wtorek, 13 lipca 2010

Upał nas pożera

Zmiany, zmiany. Obrastanie przedmiotami. Wczoraj do rodziny dołączył nowy samochód Pana Niedźwiedzia. Jest z nami niecałą dobę, a coś mi się wydaje, że już ma większe prawa niż ja. Mnie pozostawiono obowiązki.

Pogadamy za miesiąc, no.

Jest potwornie, nieziemsko i niewyobrażalnie gorąco. Na myśl o wakacjach dostaję uroczej delirki, takiej z niecierpliwości. A to jeszcze nie wiadomo kiedy i nie wiadomo na jak długo. Jedno jest pewne - bez wakacji i wyjazdu do Rumunii oszaleję. W pełnym znaczeniu tego słowa. Od dwóch lat nie miałam porządnego urlopu, włóczęgi, zanurzenia stóp w piasku, picia tokaju w Tokaju i szlajania się po cygańskich wioskach. Zwa-riu-ję. Niech się dzieje co chce, jadę. Poczekam jeszcze do września i spieprzam stąd.

Póki co odkrywam nowe miejsca, w ramach zadośćuczynienia samej sobie za własną głupotę uprawianą od kilku ładnych miesięcy, przez którą eksploatowałam bary i puby lubiane przez Pana Niedźwiedzia, a przez mnie...yyy. Nawet nie o to chodzi, że nie lubiane czy coś, ale jakieś takie nijakie. Inny stajl. Teraz człowiek zmądrzał i stawia się, kiedy ciągną go tam, gdzie nie lubi. Efekt był przemiły - odkryliśmy barki. Trzeba w końcu wykorzystać mieszkanie w pobliżu Wisły, a nie ma nic przyjemniejszego, niż wychylenie wieczornego kufelka na wodzie, gdzie wieje wiatr, jest stosunkowo chłodno (i jebią komary).
To tak w ramach wyczekiwania na wakacje. Szybciej, szybciej, ja już poproszę!

Brak komentarzy: