środa, 27 czerwca 2012


Lody ze Starowiślnej są dobrym chwilowym lekiem na większość przypadków dnia codziennego, w tym również zamęt i pranie brudów w robocie, kłótnie i niedostatki pożycia małżeńskiego oraz odebranie radosnej informacji od mamusi, że mimo danych solennie obietnic i tak kupiła mieszkanie w stanie deweloperskim.
Nie będę się niczym denerwować, bo po trzydziestce to już naprawdę niedobrze robi na cerę, a ja niestety mam jak zwykle niejasną sytuację pieniężną i muszę przyhamować z mikrodermabrazją i oszczędzaniem na przyszłościowy botoks, chociaż pani od paznokci opowiadała mi ostatnio, że znów nastała moda na złote nici w ryju. O Jahwe, ratuj.

-----------------------------------------

Poza tym mimo starannego i cyklicznego przyjmowania likarstwa w mojej głowie średnio się poprawia, nie mam jakiegoś wyśmienitego nastroju, a co sobie poradzę z jakimś problemem, to jego miejsce natychmiast zajmuje kolejny. Wiem, że jęczyduszostwo moje jest przypadłością przewlekłą, niedobrą, a na dodatek typowo polską i powinnam walnąć się w łeb, wyprostować plecki i ruszyć do boju, ale tak jakby nie mam ani przekonania, ani energii. Średnio ze wsparciem jakimkolwiek, tak poza tym. No co zrobię, ludzie nie rozumieją depresji, przy czym ja też jako ta durna robię zawsze dobrą minę do złej gry i wyczyniam jakieś głupoty, zamiast powiedzieć wszystkim przyjaciołom i bliższym kolegom: słuchajcie kochani, jest pięknie ładnie, ale ja już nie mam siły i proszę, nie zamęczajcie mnie swoimi historiami, bo bardzo gówno mnie one teraz obchodzą, no niestety niestety. I to nie dlatego, że jestem zła i niedobra i nieczuła i suka w ogólności, tylko sobie po prostu średnio ostatnio radzę sama z sobą, a likarstwo nie działa jakoś wybitnie. I nie wiem, no nie wiem, jak i co dalej będzie, cholera żesz jasna psiakrew.




Brak komentarzy: