środa, 30 czerwca 2010

Dupa słonia

W Krakowie poleciały z nieba kartki - pierwsze wrażenie, że prezydenci nam się produkują. A to tylko art boom festiwal. Piszę o tym dlatego, że przejawy sztuki nowoczesnej inspirują mnie ostatnio tylko i wyłącznie do tego, żeby walnąć łbem w stół. Solidnie. Pod Wawelem stoi żółty kombajn wypełniony w środku lustrami. Przy Grodzkiej balony tworzą coś na kształt jednoczłonowego placu zabaw dla dzieci rodem z koszmaru sennego (towarzyszy tej konstrukcji wściekle wyjąca dmuchawa), helikoptery z nieba zrzucają mi kserokopie młodzieńczych płaczów, żali i pamiętnikowych stroniczek traktujących o tym, jaki świat jest zły i nierozumiejący. Ano prawda.

Przez lata z zacięciem wchodziłam głową w sztukę nową, nieznaną, nierozpoznaną i stanowiącą dla mnie swoistą niespodziankę, nauczona, że wartością jest proces zrozumienia przez szukanie i znajdowanie kodów kulturowych, dróg prowadzących od/poprzez/mimo/do, wyszukiwanie kolejnych kroków rozwoju, swoisty dialog z tym, co było i jest, próba stanowienia tego, co będzie. Głęboko wierzę, że podobanie się/niepodobanie się nie jest tylko kwestią gustu, ale też stopnia rozumienia.
I teraz co. Teraz ja nie rozumiem, mimo prób i kilku podejść. Tu nie ma nic do zrozumienia, ani w tym żółtym kombajnie, ani w balonach, ani w kartach z nieba. To jest ściema i totalna pustka, a "artyści" próbują nam wmawiać, że ich wielkie dzieła są tak ogromne i porażające, że zwykłe żuczki nie mogą tego pojąć. Skutkiem tego wszyscy, którzy nie chcą, by uznawano ich za małe żuczki, kiwają zgodnie głowami nad artyzmem i wielkością tych przerażających tworów, a miasto wydaje pieniądze na ich promocję, za które z powodzeniem mogliby wyremontować mi kilka kilometrów ścieżki rowerowej koło domu.
Wstyd, żenada i obłuda, proszę państwa.

I teraz jeszcze muszę to napisać, bo żem sobie obiecała w duchu, póki dziada nie chroni immunitet - kaczka dupa słonia. No.

Brak komentarzy: