piątek, 18 czerwca 2010

Ja poproszę o Maroko rokokoko

Przyzwyczaiłam się raczej do tego, że bywają takie dni, kiedy nie ma czasu na nic innego poza pracą, następną pracą i jeszcze jedną pracą, natomiast przez ostatnie dwa tygodnie jest to stan permanentny i co najgorsze - do dziś całkiem niezauważalny. Miarka przebrała się rankiem, kiedy ocknąwszy się po czterech godzinach podrabianego snu zdałam sobie sprawę, że wczoraj byłam w pracy od ósmej rano do drugiej w nocy. I jakoś nie zarejestrowałam, że nie jest to zbyt normalne.
Pierdolę, nie robię. Tak ze trzy dni, bo potem będzie pewnie równie fajnie, albo i lepiej (skrócę sen do dwóch godzin na dobę..?)
Uparłam się na ten pieprzony certyfikacik po angielskiemu, który będzie mówił innym, że jestem najbeściejszym debeściakiem. Prócz tego nie oparłam się miłości do rugby i zaczęłam pracował w takim jednym miejscu, z którego nie mam póki co pieniędzy, lecz za to aż w nadmiarze cudnej urody widoki. I jeszcze codzienna etatowa praca. I jeszcze konsultowanie papierków krewnym i znajomym królika. I jeszcze to i tamto.
O kurwa kurwa, jaka ja jestem zmęczona!

Praca w nadmiarze ma dwie bardzo dobre strony - po pierwsze nie ma kiedy wydawać pieniędzy, więc logowanie na konto nie przyprawia o palpitacje serca, po drugie człowiek przestaje myśleć o głupotach (dowód w poprzednim poście). Tym samym pracoholizm ma szansę uleczyć mnie z wrodzonej durnoty.

---------------------------------------------

Niedawno odbyłam trzygodzinną rozmowę telefoniczną z miastem Warwsiową, w czasie której usłyszałam to, co od zawsze wiedziałam, mianowicie, że miałam rację. HA! Z jednej strony szkoda, że tak poniewczasie, z drugiej fajnie, że akurat teraz. Dlaczego? Bo do niedawna wiedziałam doskonale tylko to, czego nie lubię i nie chcę, a dziś doskonale definiuję przede wszystkim moje oczekiwania i nadzieje. Po raz pierwszy mój sztandarowy tekst zmałpowany bezczelnie z Brydźki pt "jestem samowystarczalną, świadomą siebie kobietą" nie jest tylko sarkastycznym żartem do piwa.

Brak komentarzy: