poniedziałek, 20 maja 2013

Moja ciotka pisze bloga...

... i wiersze. I co gorsza, wydaje to wszystko, organizuje wieczory autorskie i spędy "ku twórczości". Spamuje całą Warszawę, nęka całą rodzinę, umieszcza i oznacza ich na zdjęciach i wrzuca ten cały bełkot do internetu. Jezu, Jezu i wszyscy święci!!!
To jest tak okropne, że nawet nie wiem, jak to opisać. Słaba jestem w porównaniach (prócz tych pijacko - literackich oczywiście). Próbowaliśmy z przyjaciółmi przeczytać kilka tych wierszy, siedząc bezpiecznie w Krakowie, tj. w odpowiedniej odległości od Warszawy i tych wszystkich, ach, atrakcji! Moja matka, ubrana w różówożarówiasty żakiet i sukienkę w pepitkę z Maxmary robiła mądre miny do obiektywu i udawała osobę wzruszoną (nieprawda, jest ekonomistą i mówi biegle po niemiecku, nie ma prawa wzruszać jej słowo pisane). Siostra mojej matki numer dwa, ubrana w coś brązowego i błyszczącego, umalowana niebieskim cieniem i strasząca paznokciami pt. żel na własną płytkę, czytała te wiersze ich wspólnej trzeciej siostry, mając minę poważną i yyy, wczutą taką. Wiersze traktują o Panu Bogu, Janie Pawle II, uciętym cycku (z przymusu, a nie fanaberii, jak u Angeliny, choć nie mnie oceniać, bo ja się raka tak boję, że aż wierzę, iż go wszędzie mam), nawiązują też do pachnącej maciejki, podróży tramwajem i pól wiosennych słońcem ociekających. Oraz że najlepsze chianti jest w takiej knajpie w Neapolu. Że niby podróżniczka taka.

Dlaczego, dlaczego?! Dlaczego nikt jej nie powie, że robi z siebie pośmiewisko i nie jest i nigdy nie będzie sztandarową Wisławą Szymborską? Dlaczego nie zrozumie, że ucięty cycek nie jest powodem do wkraczania w fazę pt. "teraz wszystko mi wolno"? Dlaczego?! Oczywiście, powiedziałam jej to ja, ale jestem niepełnosprawna jako czarna owca i ta, którą się pogardza i nie ma co z nią rozmawiać, bo nie wzięła ślubu kościelnego i nie przyjeżdża na komunie kuzynów. Za karę dostałam tomik z dedykacją, yyy, ponoć, oraz obietnicę, że jak już będzie ogromną poetką (ona w to wierzy, wierzy!), to dostanę prawa autorskie na Kraków. Hahaha.
Rodzina cudowna rzecz, tak potrafią rozbawić.

Poza tym zaczął się Miesiąc Fotografii (nie byłam) oraz Juvenia weszła do finału (byłam, ale nie widziałam, bo pochrzanił mi się Kraków z Pruszczem Gdańskim). I obejrzałam zdjęcia z ostatniego weekendu w Budapeszcie, po których mogę jednoznacznie stwierdzić, że jestem już stara, gruba i niestety, coraz brzydsza. I to tak na serio. Ryra mnie to.

Brak komentarzy: