piątek, 11 marca 2011

Millennium.

Sratata, dostałam urlop na poniedziałek (taaaa, wielkie mi wydarzenie) i jadę do Jaworzna łobuzować. Z teściową, żeby nie było. Jest tam taki miły feszynhaus i jeżeli nastąpi dziwna zbieżność dobrych okoliczności w przyrodzie i dziś transzą o piętnastej przyjdzie mi zaległa pensja, to się obkupię we wszystkie fatałaszki, jakie wlezą na mój obfity tyłek. Cudownie.
Hm. A jak mi nie przyjdą pieniądze to się wkurwię, zaprawdę.

-------------------------------------------------

Z innej bajki - wczoraj po raz pierwszy od iks czasu wyszłam po pracy NA PIWO Z KOLEŻANKĄ. Na piwo. Z koleżanką. Co prawda zaczęło się od piwa z kolegą, ale liczy się, jak to wyglądało finalnie. Już zapomniałam ile radości może sprawić pojęczenie na cały świat, płeć męską, oplotkowanie wszelakich niusów w towarzystwie i kroju tych fajowych spodni z zaruni, w które, choćbym nie wiem jak wciągała brzuch i tak za cholerę nie wejdę. Takich przyjemności to nawet najlepszy narzeczony pod słońcem nie jest w stanie mi zapewnić, więc dzielnie znoszę dzisiejszy uporczywy ból głowy, lekkie nieskoordynowanie ruchów i oddech smoka. Raz na czas taki stan jest li i jedynie ucieszny.
A jak idzie weekend, to obejrzyjcie Millennium. Wszystkie trzy części po kolei. Trzeba sobie zarezerwować na ten cel dziewięć godzin i spory zapas podpórek do opadającej z zachwytu szczęki. Zakochałam się na amen.

Brak komentarzy: