poniedziałek, 10 stycznia 2011

Oj tam.

A jednak coś napiszę, bo powiększyła nam się rodzina.
Czarna kotka Zośka siedzi za kanapą i się telepie ze stresu. Nie je i nie pije, nie korzysta z kuwety, nic. Daje się pogłaskać Sowie, który stosuje wobec niej wszelkie zabiegi i wybiegi wytrawnego kociarza. Finalnie wczoraj miziali się w brodziku prysznicowym, co jakoś rokuje. Bardzo mi jej żal i bardzo się o nią martwię, ale ponoć przesadzam, bo teraz już będzie miała z górki.
Wspominając miejsce, z jakiego do nas trafiła - wcale się nie dziwię. Zośka została znaleziona na gumtree jako półroczny kociak mieszkający w domu tymczasowym. Miała być zdrowa, zaszczepiona i przejawiać zachowania "czarnej iskierki, której wszędzie pełno". Tymczasem... dom, z którego Zośka została przez nas wczoraj zabrana, okazał się być 30-metrową jaskinią chorego psychicznie babsztyla, żyjącego na tej przestrzeni w niewyobrażalnym syfie i smrodzie z 17-stoma kotami i psem staruszkiem. Wrażeń z pobytu w tym miejscu nie da się opisać w żaden znany mi sposób, po prostu brak słów. Zośka została wyłowiona spod łóżka po ponad godzinnych zabiegach - po przyjeździe do domu natychmiast czmychnęła pod kanapę. Po kilku godzinach pozwoliła się delikatnie pogłaskać, później wyszła na spacer, zaliczyła dłuższy pobyt w szufladzie z pościelą, podrapała Sowę, wlazła do brodzika i wyraziła zgodę na lekkie mizianie. Po czym znów zwiała do najczarniejszego kąta i z tego, co wiem, siedzi tam do tej pory. Jest czarnym kłębuszkiem nerwów i telepki. Kochana.
Zabiłabym tą staruchę gołymi rękoma.

I tyle. Jak będzie dalej - zobaczymy. Póki co trzeba popracować nad nią na tyle, żeby jakimś cudem przetransportować ją do weterynarza.

Poza tym, drogi pamiętniczku, nastąpiły zmiany w towarzystwie. (Napisałam w tym miejscu trzy wersje tekstu i wszystkie skasowałam, chyba nie chcę tego wywlekać, albo nie umiem ubrać w słowa własnym odczuć. W ramach próby - można to nazwać "przyzwyczajaniem się").

Brak komentarzy: