wtorek, 22 listopada 2011

o Jahwe, ratuj.

Za dwa i pół tygodnia wychodzę za mąż. Za dwa i pół tygodnia wychodzę za mąż, aaaaaa! Dopiero w tym momencie, kiedy to napisałam, zaczynam zdawać sobie sprawę, że naprawdę nie wiem, jak do tego doszło.
 I co? To już koniec? Już muszę być dorosła, odpowiedzialna, godna zaufania i nie mogę wpadać w histerię i leczyć się trzema butelkami wina? Wszystko bym oddała, żeby znów mieć dwadzieścia lat, kupę błędów do popełnienia przed sobą, kuchnię w kazimierskim mieszkaniu dzieloną z przyjaciółkami i gejem, szafę wypchaną ciuchami z lumpeksu i kilka ładnych nocy przepłakanych za niespełnionymi miłościami. O Jahwe. W zamian za to mam trzydziesteczkę na karku, kredyt hipoteczny na mieszkanie oddalone od Kazimierza raptem szerokością Wisły, znienawidzoną i stresującą pracę, pojebaną do żywego szefową i cudownego narzeczonego, niestety z tendencją do zmieniania się z hardcorowca w przemądrzałego urzędasa.Śmiertelnie się boję, że będę mieć w życiu mnóstwo pieniędzy i zero spontanu, a tego to ja długo nie wytrzymam.

Aha. I nienawidzę dzieci, żeby nie było, że nie mówiłam.

Brak komentarzy: